Kiedyś sypałeś na mnie słowa garściami, jak ten piasek teraz, gdy mówisz, że nie możemy się dotykać. Nawet jednym wyrazem. Więc obsypujesz moją rękę małym strumyczkiem piasku swoją zwiniętą pięścią. Jakbyś chciał mnie żywcem zakopać, żebym tylko zniknęła pod nim jak twój sekret. Powinieneś otoczyć mnie jeszcze zerwanymi bratkami i niezapominajkami, i dodać kilka kolorowych kamyczków i różnej wielkości muszelek, a następnie przykryć mnie szkłem, i dopiero wtedy zasypać piachem. Tak żebyś mógł czasem przyjść w to samo miejsce, i odkopać mnie skąpaną w tych kwiatach, kamyczkach i muszlach, byś mógł cieszyć znów mną swoje zmysły. I żeby nikt cię nie widział, bo wiem, że tego nie chcesz. I żebym ja nie wyszła nigdy z mojego legowiska, które najpierw powinieneś mi tu wykopać. (…)
Ale nie mam sił ci wytłumaczyć, że tak by było dla nas lepiej, niż tak jak planujesz, bez żadnego kontaktu. Zastygłam w nieodebranym wyciagnięciu ręki, z wyprostowanym przegubem zwróconym naiwnie ku słońcu. Zawsze byłam tak głupia, że wierzyłam, że to co jest piękne, nie mija. Zamykam oczy wyobrażając sobie, że to twoje usta wędrują tą ścieżką od ramion do szyi, co ten ciepły plażowy piasek, którym próbujesz mnie zakryć.
Wstajesz nagle i otrzepujesz się z piasku, jakbyś otrząsał się z tej zbrodni, z tej chęci pozbycia się mojego ciała z twojego życia. I proponujesz, żebym wpadła do Ciebie po swoje rzeczy, bo zapomniałeś mi je tutaj przynieść. Tak bardzo bym chciała wpaść do ciebie na stałe… A ty dodajesz, że już późno, i powinnam się już spieszyć do domu. Bo ty zawsze lepiej wiesz, co ja powinnam. Ja się na tym podobno nie znam.
I teraz, gdy jedziemy razem windą, żebym odebrała mój sweter, tusz do rzęs i bransoletkę, które kiedyś zostawiłam u ciebie przekonana, że mają tam swoje zapasowe miejsce, nie mogę oderwać się od jej ściany. Trzymam się jej dłońmi, którymi dotykam tej śliskiej i zimnej powierzchni, przypominając sobie te wszystkie gorące sceny, w których braliśmy udział na tej niewielkiej przestrzeni. Przecież nigdy nie jechaliśmy w dwóch przeciwnych rogach tej windy. Windy służą do gry wstępnej, a nie do rozstań! Nie mogę puścić tych ścian, bo moje ciało samo jak magnes rzuci się na swój przeciwległy biegun, który stoi w drugim rogu windy ze spuszczonymi oczami. I z tak samo zimnym jak te ściany wyrazem twarzy mówiącym, że jego decyzje są niezmienne i od pewnych decyzji nie da się wnieść apelacji. Tu nie ma litości ani sentymentu. Tu nic nie poradzi ani Wysoki Sąd, ani nawet Bóg. Ani ty, ani ja.
Nie wiem, jak weszłam do twojego przedpokoju, ale czując, że mnie w nim nie chcesz widzieć, chyba jednak stałam kilka centymetrów nad nim, tak byś mógł mi oddać zwitek moich rzeczy w wyciągnięte dłonie, i zamknąć szybko za mną i resztkami po mnie, drzwi.
Pierwszy raz nie zjechałeś ze mną windą, tylko zostawiłeś mnie w swoich drzwiach, podsumowując: „Rozumiesz, że tak będzie lepiej?”. A ja nie rozumiem, ale zawsze się zgadzam na twoje pomysły, więc pokiwałam głową, i teraz zjeżdżam w dół tą windą, która zawsze tak zgrabnie chowała moje emocje, gdy jechałam nią do ciebie i gdy wracałam nią modląc się, by móc się znów w niej jak najszybciej zjawić. Jadąc w dół, zjeżdżam po jej ścianie, i siadam w niej i płaczę.Albo wyję… Jak najciszej potrafię, bo nawet sama przed sobą wstydzę się swoich podeptanych pragnień. Pragnąc by nikt nie dosiadł się, bym spokojnie zjechała z twojego siódmego piętra na sam dół. Z którego już nie dam rady wstać. Chyba zostanę tu na tej ziemi tej windy na zawsze. Bo nie widzę ciągu dalszego mojego życia. Tutaj kończy się moja wędrówka, więc po co mam iść dalej? Jest jakieś DALEJ??
I siedzę tak na parterze na podłodze tej windy. I nagle winda rusza do góry. Jest mi już wszystko obojętne. Pewnie wsiądzie tu zaraz jakaś gromada wesołych dzieci, które tak bardzo by teraz nie przystawały do mojego nastroju, ale może zagłuszyłyby we mnie te krzyki rozpaczy, które już sama nie wiem, czy wydaję, czy to one się mi wydają. Z głową zmierzoną uparcie w dół, dotarłam do czyjegoś piętra.
„Julka…” dopiero teraz spojrzałam na wchodzącą osobę. To ty… Czuję się jakbym była we śnie! Ledwo co widziałam cię na żywo, a teraz mam nadzieję, że powiesz, że to wszystko co mówiłeś, to był tylko mój zły sen, że ty przecież nigdy mnie nie ranisz i nie zostawiasz. Nie wstałam z ziemi i nie powiedziałam ani słowa, a Ty wytłumaczyłeś siebie: „Idę tylko po bułki, żeby mieć jutro na śniadanie”. Dotarło do mnie, że ja w ogóle nie myślę, o tym co będzie jutro, ani co zjem jutro rano. Jutro już dla mnie nie ma sensu, by nadawać mu jakiś kształt, i o nie dbać. Nie kazałeś mi nawet wstać, i nie powiedziałeś ani słowa aż do ponownego zejścia na ziemię. Było mi z tym wygodnie, bo nie czułam mocy, by stać na własnych nogach obok ciebie w tym pomieszczeniu, w którym kochałam się zawsze wymieniać z tobą chemią. W którym teraz staram się jej nie czuć i jej zaprzeczać.
Gdy wylądowaliśmy na parterze, wstałam jednak zbierając ostatki swoich sił, i wyszłam za tobą. Po tej przejażdżce windą czułam się jak po przebyciu długiej choroby. Szłam obok ciebie do mojego przystanku, a ty skręcając do sklepu rzuciłeś tylko zakłopotany: „No to cześć”.
No to cześć… Nie skomentowałeś mojego stanu upodlenia. Pewnie chciałeś zapomnieć o tym widoku tak jak chce się zapomnieć o tym, co w życiu za trudne i za smutne. Mieszały mi się zmysły i czas. To co jest, z tym co było, i co być już nie ma. Przyszłość upatruję w rozpatrywaniu tego co było, i snuciu planów, jak się mogło potoczyć to, co się nie potoczyło. Rozpływam się w tęsknocie za tym, co było, i co być powinno. Tak, to jest to jedno jedyne, co wiem na pewno, że naprawdę BYĆ POWINNO! Ale ty zawsze myślisz, że wiesz lepiej. Bo nie mieszasz uczuć z tym, co wydaje się rozsądne. Bo nie mieszasz już mnie ze sobą…
Photo by pawel szvmanski on Unsplash