Poznałem ją idąc na przystanek na Nowym Świecie. Zobaczyłem ją taką pędzącą szybkim krokiem w deszczu bez parasola, w zmokniętej sukience, z odkrytymi włosami, z których woda ciekła strugami. Wydawała się nie zwracać uwagi na pogodę, ani na to, żeby kryć się przed nadchodzącą burzą. Była tak pochłonięta swoimi myślami, że mogła nawet nie słyszeć na szczęście odległych jeszcze od nas grzmotów. Podbiegłem do niej z moim rozłożonym parasolem, pytając: „Może chce Pani skorzystać z ochrony przeciwdeszczowej?”. (…)
Zaśmiała się delikatnie z mojego kurtuazyjnego pytania, i wcale nie zwalniając kroku, odpowiedziała kiwając zarazem głową na tak: „To bardzo miłe z Pana strony. Ale czy Pan też zmierza na tamten przystanek?„. Skoro tam szedłem, to pozwoliła mi łaskawie na truchtanie do jej marszu. Miałem wrażenie, że nie zauważała, że jej kroki nie należą do naturalnego tempa przeciętnej osoby.
„Ależ tu pięknie w tej Warszawie się zrobiło. Tyle lat tu nie byłam! A Pan tu mieszka? Mieszkałam tu gdy byłam studentką. Boże, jak szybko czas leci! Czy Pan też czuje, że czas płynie tak szybko? A Pan też pamięta tę Warszawę sprzed dwudziestu lat?” – wreszcie wzięła oddech. Uśmiechałem się konstatując, że ta dziewczyna w przemoczonej sukience stawia tak samo szybko kroki, jak słowa. Nawet nie czeka na odpowiedzi, tylko pędzi dalej za swoimi myślami, jakby bojąc się, że uciekną, tak samo jak stawia nogę za nogę jak najszybciej potrafi, jakby w obawie, że straci równowagę i upadnie, albo straci prędkość, i nie dojdzie do celu. I nie zdąży na autobus. I nie dokończy myśli. I nie sformułuje kształtu swojego rozumowania tak, by inni mogli je ujrzeć. I uznaje, że jeśli ktoś ma ochotę jej towarzyszyć, to musi za nią nadążać. I za jej słowami, i za jej krokami.
„Tak, pamiętam i tamtą Warszawę. I mieszkam tu od studiów, czyli właśnie od jakichś dwudziestu lat. A w tym budynku studiowałem dziennikarstwo” – wskazałem jej palcem budnek tuż przy przystanku znajdującym się naprzeciw. „Jedzie Pani na starówkę?”
„Tak, Pan też?!” Po moim uśmiechu chyba wywnioskowała odpowiedź, że tak, więc nie czekała na to, co powiem. Było mi tak dobrze, gdy tak trzebiotała i nie przejmowała się brakiem odpowiedzi, wyczytując je z innych znaków i sygnałów, niż słowa. „Ależ koincydencja z tym budynkiem! Też w nim studiowałam! Tylko, że filozofię. Może się kiedyś już nawet poznaliśmy, albo przynajmniej przeszliśmy obok siebie korytarzem?” – przyjrzała się mi uważnie, pewnie zastanawiając się nad moim wiekiem, i starając się odnaleźć pod moimi powstalymi w tym czasie zmarszczkami dawnego mnie, szacując też z nich mój wiek, i uznając, że mogliśmy studiować w podobnych latach.
„Julka” – wyciągnęła rękę w moim kierunku chcąc zawęzić znajomość.
„Milan” – odpowiedziałem łapiąc za jej dłoń. Była zimna, miałem ochotę przytrzymać jej obie dłonie, by się rozgrzały, ale tak szybko jak podała rękę, tak szybko ją zabrała. Była tak delikatna, a zarazem wiotka. Ile ukrytej siły w sobie posiadają te drobne palce? Pomyślałem, gdy akurat zatrzymał się przy nas autobus, ochlapując nas, na co ona zdawała się nie zwracać uwagi, do którego weszła żwawo, a ja za nią, zamykając zarazem parasol.
„A chcesz się może przejść ze mną przejść po Starym Mieście?”
„Ale w tym deszczu? Nie boisz się burzy? Bo raczej jest już blisko nas” – jej mina wskazywała, jakby dotarło do niej, że rzeczywiście nie jest to stosowna pogoda.
„Ach, no tak!” – zaśmiała się krótko, i dość głośno, widocznie nie przejmując się konwenansami, typu chowanie śmiechu przed osobami znajdującymi się w autobusie. „Nie pomyślałam nawet, żeby przeczekać, aż przejdzie. A jakie są pana plany?” – uśmiechnąłem się widząc jej dziecięcą naiwność, i chęć podpowiedzi, co powinna robić. Miałem wrażenie, że chce wbić w moje plany ze swoimi, zdając sobie sprawę, że może i szybko chodzi, ale nie koniecznie sama wie dokąd. Ale jakoś tak miałem ochotę, by jej pozwolić na to jej szybkie wkroczenie w mój dzień. Może nie ma na co czekać. Inaczej biedna zmoknie już całkiem, i zmarznie, czego pewnie nawet nie zauważy, i się przeziębi niechybnie.
„Myślałem, żeby zajrzeć na Zamek Królewski, bo jest tam teraz bardzo fajna wystawa.”
„Och, tak! Chodźmy za Zamek! Ale umówił się Pan tam z kimś? Mogę dołączyć?” – zalała mnie lawiną pytań.
„Z nikim się nie umówiłem. Mam akurat wolne popołudnie” – nie chciałem jej obciążać informacją, o tym, ile takich wolnych, czyli samotnych popołudni staram się zapełniać różymi wystawami, kinem, siłownią, teatrem, rowerem, bo miałem wrażenie, ze się rozpłacze nade mną. Bo wyglądała tak emocjonalnie, że jestem przekonany, że tak samo jak głośno się śmieje, tak samo głośno płacze.
„To możemy razem się przejść na tę wystawę?” – nie pytała nawet czego wystawa dotyczy, ani czyja. Widziałem już, że jest jej to obojętne. Ze najważniejsze, że może iść ze mną. I jakoś tak dobrze mi się z nią rozmawiało, że zgodziłem się bez najmniejszych oporów na tę bezpośrednią propozycję. Wysiedliśmy blisko Starego Miasta i szliśmy już w kierunku zamku.
„Ja przepraszam Ciebie, Milan, tak? Dobrze mówię?” upewniła się, czy dobrze zapamiętała moje imię. Skinąłem tylko głową twierdząco, a ona dalej świergotała. „Przepraszam, że się tak Ciebie uczepiłam. Nie chodzi mi o Twój parasol! Zapewniam!” zaśmiała się jeszcze głośniej niż w autobusie, i poczułem jak jej ramię przylega do mojego pod na nowo rozłożonym parasolem, i aż przeszedł mnie dreszcz, tak wspaniale pasowało jej ciało do mojego. „Ja zwyczajnie wierzę w energię! I w zrządzenia losu” – śmiała się, ale jednak poważnie wyrażała swoją opinię dalej. I od ciebie bije ta dobra energia, którą czuję, że pasuje do mojej. I wtedy warto połączyć tw dwie energie. Czujesz, o czym mówię?”. „Czuję” – odpowiedziałem bez cienia wątpliwości i bez żadnej kpiny.
„I wiesz co, ja się ciebie w ogóle nie boję. Mogę z Tobą wszędzie iść! Hahaha!” – zaśmiała się długo. „A Ty się mnie boisz?” – dodała nie do końca będąc pewna, co jej odpowiem.
Było to najpiękniejsze wyznanie lubienia mnie, jakie kiedykolwiek usłyszałem. I też się jej nie bałem. W ogóle. Tak, ja też czuję, że mogę z nią iść do zamku, i gdziekolwiek jeszcze ją poniosą te jej kroki, tak prędkie jak jej pędzące niemalże jak wiatr, myśli. Mam nadzieję, że będę długo mógł jej służyć parasolem, a ona mnie zabawiać swoimi pomysłami. Oby ten deszcz się nie skończył. Oby ta aura dała nam jak najdłużej iść tak ramię w ramię starając się ukryć przed złą pogodą. Obym czuł te wyładowania elektryczne, które poczułem gdy zetknęły się nasze ręce. Bo nie z każdym da się uzyskać taki efekt. I nie z każdym ma się ochotę iść pod jednym parasolem…
Photo by Crawford Jolly on Unsplash