Czy tam gdzie jesteś spadają takie same gwiazdy?

Nie szukaliśmy siebie wcale, a jednak się odnaleźliśmy. Szłam z kubkiem kawy z Costa Coffee, gdy ty stanąłeś na mojej drodze za rogiem kiosku pomiędzy Domami Centrum. Trzymałeś w ręku gazetę i patrzyłeś w swoje buty jakbyś próbował znaleźć w nich siłę na ruszenie nogami. Jakie to niemądre z naszej strony, że szukamy powodów do chodzenia w przedmiotach, do których posiadania też przecież musimy dużo się nachodzić. (…)

Jakbyśmy nie mogli kontemplować ich posiadania siedząc spokojnie w jakimś wygodnym miejscu, na trawie, albo piasku, sycąc wzrok, węch, dotyk i smak posiadaniem w ręku kawy, czy gazety, czy czegokolwiek innego, bez szukania dalszego celu, do którego te przedmioty miałyby nas jedynie prowadzić.

Najpiękniej jest znajdować swoje cele tak jak znajduje się spadające gwiazdy na niebie, po prostu patrząc w nieboskłon, nie biegając za nimi, a czekając aż na nas same spadną. I ja właśnie szukałam nieba za twoimi lekkim zgarbieniem, i dostrzegłam to twoje zgubienie w miejscu i zatrzymało mnie ono. To wtedy postanowiłam ciebie znaleźć, a ty postanowiłeś znaleźć mnie. Gdy poczułeś wzrok na sobie, przeniosłeś wzrok ze swoich butów na mnie. Od razu zapragnęłam pomóc ci stanąć prosto, żeby nie bolały cię plecy. Miałam wrażenie, jakbym skądś cię znała. Jakbym wcześniej spotkała cię na tej ulicy, albo chociaż w moich snach.

Nie powiedzieliśmy do siebie nawet słowa, ale z oczu wyczytaliśmy swoje historie. I już wiedzieliśmy, że one się tutaj właśnie spotkają. Że nie ma odwrotu. Że nie musimy wymieniać się swoimi numerami, bo one są nam przecież pisane.

Na drugi dzień wcale mnie nie zdziwiło, gdy znów znalazłeś się na tej samej ulicy, i zadałeś mi to samo pytanie, które zadawałam sobie, „czy my się może znamy”. Wyraziłam swoją niepewność co do tego, a zarazem wewnętrzne przypuszczenie, że musieliśmy się gdzieś już widzieć, i to nie tylko wczoraj. Odprowadziłeś mnie wtedy do pracy, bo i tak szedłeś w tym kierunku. I odtąd zawsze szliśmy w tę samą stronę. Aż do pewnego dnia. Bo zawsze jest taki pewien dzień. Bo zawsze jest jakaś kolejna osoba ze snów lub z ulicy, która może zmienić naszą codzienną drogę i odebrać codziennego towarzysza.

Gdybym wiedziała, że ten dzień nastąpi, przytulałabym cię codziennie tak mocno, jakbym już nigdy miała cię spotkać. Żeby zrobić zapasy z tego ciepła, którego już mogę nigdy nie zaznać. Jest mi teraz bardzo zimno. Każdego dnia coraz zimniej. Trzeba być zawsze gotowym na gwałtowny spadek temperatury. I codziennie zabierać ze sobą polar i szalik, nawet gdy inni nas zapewniają, że jest upał. Każdego dnia trzeba wekować dobre wspomnienia w słoikach. Żeby mieć zapasy na samotne wieczory, podczas których pozostanie jedynie rozkoszowanie się starymi zdjęciami, i wspomnieniem uplecionymi z zapamiętanych zapachów i echa wyznań. Słowa trzeba zawsze układać w wiersze, bo rymy nie odchodzą tak łatwo z pamięci, i potrafią opatrywać ostre krawędzie prawdy. I bardzo szczelnie zamykać je wieczkiem.

Czemu mam ochotę gonić za spadającymi gwiazdami, skoro wiem, że przecież same na mnie spadną, wtedy nawet, gdy wcale nie będę się ich spodziewać? Czemu chcę się znów spodziewać ciebie, skoro postanowiłeś zmienić ulicę, którą codziennie podążasz nie wiadomo gdzie? Czy tam gdzie jesteś spadają takie same gwiazdy?

Photo by Bas Glaap on Unsplash

 

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.