Pewnego dnia wyskoczyłam z tego pociągu, którym gnałam do stolicy wiedzy, żeby być w jakimś centrum, wśród innych skupionych też centralnie na sobie. Zrozumiałam, że każdy widzi w innych tylko zagrożenie swojej własnej osoby, więc każdy dąży do wiecznego tworzenia własnego wizerunku zapominając o zwykłym przeżywaniu rzeczy. (…)
Poczułam, że wolę jednak wysiąść pomiędzy stacjami pobiegać po łąkach, na co wcześniej nie dawałam sobie przyzwolenia. Bo były zbyt zielone, i nie niosły ze sobą tego poczucia bycia kimś, jakie daje znajdowanie się na którymś tam piętrze lśniącego biurowca. A jednak wygodniej mi na boso, i z rozwichrzonymi włosami niż na obcasach i w upiętym sztywno koku. Nigdy nie lubiłam obcisłych żakietów, ani występować na wizytówkach, czemu więc dałam siebie zamykać w takich ubraniach i w takich tytułach, które do mnie nie pasowały? Nie dbam już o swoje nazwisko, odkąd je straciłam w gąszczu dzieci, zza których nie widać mojej twarzy. Jest mi to po drodze, bo nie widać też moich zmarszczek. Ani łez. Uśmiecham się z pobłażliwością, gdy ktoś po cichu powie przechodząc obok: „chyba wariatka”, bo myśli, że uszkodziłam się wypadając z pociągu, ponieważ chodzę taka kulawa od ciężarów, jakie przyszło mi nosić w moim plecaku. A ja mimo wszystko odżyłam rezygnując z dalszej zwariowanej podróży. Wcale nie chcę już dalej jechać w dal, bo szkoda mi czasu na tę jazdę. Wolę przeżywać dotyk wiatru, bzyczenie pszczół, piękno chmur, zapach siana.
Ludzie studiują biznes i politykę, a ja studiuję tych ludzi z dala, malując ich portrety pyłkiem z kwiatów, tęskniąc za ich prawdziwym kolorem twarzy. Tych, którzy z własnego wyboru od samych siebie się oddalają o lata świetlne pragnąc dotrzeć do gwiazd, nie dostrzegając kosmosu we własnych oczach. Nie ciągnie mnie już do tego pędu pociągiem dalekobieżnym. Za bardzo poznałam ten pośpiech i uczucie spełnienia, gdy dociera się do celu, ustanawiając kolejne. I kolejne. To zmęczenie leczone kawą i adrenaliną. To samonapędzanie się, i niekończącą się trasę. Stres bez ukojenia. I choć nie umiem odpoczywać, gdy patrzę na wszystkich gnających gdzieś w różnych kierunkach, rozszarpywanych na strzępy swoimi własnymi ambicjami, to i tak zaszywam się w samotności ciała ze swoim odkryciem świata – w nim właśnie. I powstrzymuję się przed krzykiem zachwytu nad tym odkryciem. Choć pragnę innych zapewnić, że warto tak żyć! Żyć życiem, a nie ponad nim! Kryję w sobie to swoje odkrycie, bo wiem, że dla innych to byłoby tylko zapewnienie, że jestem jednak naprawdę wariatką. Tylko wariatką. Bo kto woli dziś patrzeć ludziom w oczy, zamiast z góry na nich? Kto nie chce budować Wieży Babel? Skoro wszyscy chcemy w niej mieszkać…
Photo by Sasha Freemind on Unsplash