Uśmiechem wiązane warkocze

Zaprzyjaźniłam się z moją samotnością, mimo że tak jej nie lubiłam. Kiedyś darłyśmy ze sobą kudły, i wiele razy przez nią płakałam, albo nie odzywałam się do niej, tylko w ciszy zatapiałam swój żal do niej w telewizorze lub książkach. Od jakiegoś czasu lepiej się dogadujemy. (…)

Codziennie przed spacerem z nią, rano pleciemy razem warkocze. Ciągnie mnie zawsze mocno za włosy, i często przez nią nadal cierpię. Ale cenię w niej to, że nauczyła się ze mną dobierać starannie pasmo do pasma, i wychodzą nam całkiem ładne wzory zasłaniające łyse placki na mojej głowie. Nie chcę by ktokolwiek je zauważył.

Dopiero wieczorem, gdy mogę rozpuścić włosy, i odpocząć od udawania, rozczesuję je, i wyrywam sobie kolejne pukle, jakbym chciała pozbywając się ich, pozbyć się też moich problemów. Tylko problemów jest coraz więcej, a włosów coraz mniej. Nie umiem zapanować nad tą chęcią robienia samej sobie krzywdy. A samotność wtedy śpi, gdy ja próbuję walczyć myślami, jak się jej pozbyć z mojego życia.

Co będzie, kiedy skończy mi się możliwość zakrywania mojej łysości resztkami kłaków? Sztuczne włosy i peruki są tak łatwe do rozszyfrowania. Nie chcę by ktoś się nade mną litował, ani zadawał jakichkolwiek pytania o mój ból. Bo pytania mogą nazwać to, czego się boję, a wtedy będę bała się jeszcze bardziej moich odpowiedzi.

Zakładam coraz częściej kolorową chustkę na głowę, udając że lubię taką modę. Kolorami zaszyfrowuję moje ubytki włosów. Każdy się nabiera na kolory. I na uśmiech, którym codziennie zawiązuję mocno moje warkocze.

 

Photo by Kari Shea on Unsplash

 

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.