Żeby BYĆ trzeba się ZBUNTOWAĆ! („OSTATNIA WIECZERZA. SLAVERY STILL EXISTS” – recenzja)

Latający Cyrk Idei wystawił niedawno swój premierowy spektakl w Sopocie „Ostatnia wieczerza. Slavery still exists” (11.12.2018, Teatr Wybrzeże, Sopot), nagrodzonego w konkursie zorganizowanym przez Teatr Ósmego Dnia: OFF: Premiery/Prezentacje – Wściekłość. Stulecie praw kobiet w Polsce.

Przed wejściem na salę teatralną na spektakl, we foyer, w trakcie Intro do spektaklu, wszyscy staliśmy zmieszani z czwórką aktorów tego spektaklu (Karol Formela, Katarzyna Pastuszak, Jakub Piprowski, Katarzyna Ustowska). W tłumie widzów zaczęli oni szeptać intymne przekazy, wiążące się z przemocą i niemocą wyjścia ze swojej sytuacji. Tylko niektórzy z nas, do których podeszli aktorzy, słyszeli wszystko wyraźnie. Cała reszta tylko mogła usłyszeć strzępki słów. Dzięki temu zabiegowi zostaliśmy zaciekawieni i wciągnięci w relację intymną z aktorami. Wciągnęli oni nas w swoją grę, rozmywając granicę między tym przedstawianymi przeżyciami, a tym co przeżywane naprawdę, oraz zbliżając nas do tematów, które chwilę potem były pokazane w sali teatralnej, do której weszliśmy za tymi aktorami, niosącymi w zadumie do środka feretron.

W części pierwszej spektaklu („Slavery still exists”) poruszany został problem dyskryminacji kobiet w czterech przestrzeniach: religijnej, edukacyjnej, domowej i społecznej. Ta część pokazuje pewne schematy, które tkwią w nas, a których nie umiemy wykorzenić. Które są jak jakaś mantra, coś na wzór kościelnych wersów śpiewanych przez księży, które zapadają nam w naszą podświadomość, i my w nie niestety święcie wierzymy. Zabieg tego typu został zastosowany na początku spektaklu jako muzyczne tło pełne ukrytych schematów, które się w nas zakorzeniły przez wieki, poprzez przekazywane z pokolenia na pokolenie idee wielkich myślicieli (jak na przykład Świętego Tomasza z Akwinu), dotyczące poniżającego stosunku do kobiet, i wyższości mężczyzn nad nimi. Mantrę tę bezmyślnie powtarzamy z pokolenia na pokolenie, w słowach i myślach. Nie umiemy wyjść z tego schematu. Straszne słowa depczące kobiecą godność, uznające je za winne wszystkiego co złe, strywializowane są religijną melodią, przełamaną nowoczesnym bitem, dając charakter humorystyczny i ironiczny tym nie dającym się logicznie wytłumaczyć słowom. Wyszydzone zostaje w ten sposób niewolnicze podejścia do kobiet, które tutaj przedstawione przez aktorów płci żeńskiej i męskiej, przełamując antyczny schemat gry ról męskich przez kobiety, jest godne pochwały ze względu na naturalność tego zabiegu. Aktorzy nie byli nawet specjalnie stylizowani na kobiety, tylko zwyczajnie mówili w ich imieniu. Gesty i słowa kobiet opisujące ich zmęczenie, i poczucie skazania na męczenniczy los, podkreślone zostały ich strojem: tutaj biało-czerwonym dresem, nawiązującym barwami do Polski, i do Matek Polek, umęczonych, ale wiecznie pełniących swoje role wyśmienitej Pani domu i niezrównanej Matki, najlepiej aż do wyżęcia materiału, jakim jest ona: że tak to obrazowo ujmę – Szmata Polska… Dres, i koszulki piłkarskie, nawiązujące jakby do ciągłych zawodów o doskonałość, biegów od rana do nocy, każdego dnia, każdego roku, i zapominaniu o własnych potrzebach na rzecz Pana domu, i podopiecznych. I o zakopanej gdzieś głęboko, pod stertą stereotypów do wykonania, chęci bycia kobietą nie zmarnowaną, tylko szczęśliwą, zrealizowaną na różnych polach.
Kobiety, tak jak mężczyźni, mają prawo do szczęścia. Patrzyliśmy na rwany ruch aktorów na scenie grających kobiety, świadczące o byciu w ciągłym ruchu, o ciągłym jakby przerzucaniu swojego ciała z miejsce na miejsce w poświęceniu dla innych. Rzucało się też w oczy poświęcenie łon i piersi, i całych siebie. I zdawaliśmy sobie sprawę, że nie są szczęśliwe. Bo kobietom brakuje równego dostępu do nauki, do życia społecznego i kulturalnego, do edukacji. Ciągle o tym marzymy, lecz ciągle mamy wyrzuty sumienia w realizacji tych marzeń, przez te schematyczne podejście do obowiązków kobiet. Stąd też nigdy nie umiemy ich do końca spełnić.

Druga część spektaklu ”New Word order” ukazuje zarządzanie dobrami naszego świata z wykorzystaniem często biednych ludzi, którzy dostosowują się do narzucanych im warunków, bo zwyczajnie nie mają wyjścia. W tej części jesteśmy świadkami spotkania grupy rządzącej światem, do której to grupy chce dołączyć Polak – swojsko tu nazwany Jaśkiem. On to pragnie zrozumieć i chce zmienić świat na lepszy. Jest z tego powodu poniżony przez Goldiego i jego zwolenników, rządzących Bankiem Światowym, i wydrwiony jako osoba naiwna i łatwa do manipulacji.

Aktorzy wcielają się w role raz męskie, raz żeńskie, w każdej z części grając kogoś innego, pokazując nam różnorodne przypadki poniżenia i stosunków nadrzędno-podrzędnych, ukazujących, że opiera się to na sile muskułów, albo na sile pieniądza, na sile układów, a ci, którzy chcą się przeciwstawić zastanej sytuacji są zastraszeni, i zmuszeni do wycofania się ze swoimi idealistycznymi pomysłami i samotności ze swoimi pomysłami na stworzenie lepszego świata.

Premiera tego spektaklu odbyła się nieprzypadkowo 11 grudnia bieżącego roku: jest to bowiem 10 rocznica aresztowania Bernarda Lawrence’a Madoffa, finansisty amerykańskiego, który doprowadził do piramidy finansowej i nie czuł żadnej skruchy wobec swoich ofiar, i obecnie odsiaduje karę 150 lat pozbawienia wolności. To dobra data by zacząć myśleć o wymierzeniu kary tym, którzy wykorzystują innych ludzi.

Trzecia część spektaklu „Buntuję się, więc jesteśmy” (o tytule będącym cytatem z Alberta Camusa) jest podsumowaniem wzywającym nas do przeciwstawienia się złemu traktowaniu. I do odejścia od schematów. Od pozostawania w relacji tyran – niewolnik, przez pokazanie, że się na to nie godzimy, ale tak jak wskazuje tytuł trzeciej części: musimy dać z siebie pojedynczo okrzyk „NIE!” po to, by nie zatapiać swojego NIE w zbiorowej odpowiedzialności, co zazwyczaj skutkuje tylko pomrukiwaniem, przytakiwaniem, ale właściwie nie jest prawdziwym manifestem ani działaniem. Bo to KAŻDY JEDEN CZŁOWIEK musi wyjść na scenę swojego życia z tabliczką „NIE” i wtedy zaowocuje to spektakularną mocą. Wtedy dopiero prawa, które mają słabsi nabiorą mocy. Będą nie tylko prawomocne, ale też miarodajne. Bo tam, gdzie jest przyzwolenie na czynienie zła, tam to zło wnika. Bycie ofiarą jest jak zaproszenie do bycia wypełnieniem mocą oprawcy… Ofiary przyciągają oprawców swoją niepewnością siebie, którą z przyjemnością biorą pod swoją „opiekę” silniejsi, wysysając soki swoich ofiar.

W części trzeciej tego przedstawienia, zostajemy w nie wciągnięci jak w debatę polityczną, i wytknięci palcami, że nic nie robimy, żeby oprzytomnieć, że patrzenie na to, co się dzieje wokół nas, to też jest działanie: bo jest to przyzwolenie na to, żeby rządzący nami, wciąż nami rządzili. A my też mamy prawo, a nawet OBOWIĄZEK(!), podnieść się z pozycji służalczej, wyprostować się, i powiedzieć: TERAZ JA RZĄDZĘ SWOIM ŻYCIEM.

Nie można się zasłaniać swoją słabością. Trzeba wykrzesać siłę, siłę do rządzenia samym sobą. Można to spojrzenie przełożyć także na naszą polskość i poczuć się wezwanymi do wzięcia losu we własne ręce, by nie być rządzeni przez tyranów. Do decydowania o własnym losie. I uświadomienia sobie, że łzy tu nie pomogą. Tylko ruch. Bunt. Niezgoda na zły los. Nie możemy być wiecznie Chrystusami, których się przybija do krzyża. Nie możemy jeść przy jednym stole z naszymi zdrajcami. Bo my tak łatwo jak Jezus Chrystus nie zmartwychwstaniemy. Bo nie mamy tej boskiej mocy. Jesteśmy tylko ludźmi. Ale jako ludzie mamy podstawowe PRAWO: PRAWO DO GODNOŚCI. I o nie musimy walczyć.

Temat spektaklu został poszerzony z kobiet (w pierwszej części), na ogół osób traktowanych dyskryminacyjnie ze względu na płeć, rasę, pochodzenie, status społeczny (w drugiej części). Na tle gospodarczego rozwoju bazującego na wykorzystywaniu ludzi, widzimy jakby odbicie sytuacji domowej kobiet, zmęczonych swoim losem sprzątaczek, kucharek, opiekunek dzieci, i przy okazji pracownic, będących często w relacji poddańczej w stosunku do swojego partnera, sfokusowanego na własnej karierze, czującego władzę, zarabiającego więcej, znaczącego więcej, mimo że nie robiącego więcej, tylko zarządzającego swoim czasem i swoimi domownikami. Te chore stosunki na rynkach światowych są tłem do sytuacji domowej każdego z nas. Mini aspekty mają wpływ na maxi sprawy. Musimy w domach wprowadzić równowagę równouprawnienia, by doczekać się też jej w skali makro. Nie wolno zgadzać się na bycie niewolnikami. Każdy jest Panem swojego losu. „Ostatnia wieczerza” wzywa nas do postawienia oporu wobec wykorzystywania ludzi – wobec traktowania ich jako środki do konsumpcjonistycznych celów, zwiększających prestiż wśród ludzi sukcesu.
Gdy słyszymy: „Przemoc zaczyna się od przyjęcia założenia, że można kogoś kontrolować”, nachodzi nas refleksja, że nikt nie jest wolny, dopóki jest kontrolowany. A jak nie jest wolny, to nie jest szczęśliwy. Jest pozbawiony siły i mocy. I my jesteśmy zagrzewani przez cały spektakl do buntu nie tylko przesłaniem płynącym ze sceny, ale też bardzo energetyczną muzyką rockową, która wybrzmiewa zagrzewając nas do walki i postawy buntowniczej. Czujemy się wezwani do zdjęcia korony cierniowej, i do wytarcia potu i łez, i zajęcia się własnym losem. I wzięcia się garść. Po to by nie być wiecznie w czyjejś garści… I wreszcie być wolnym. A co za tym idzie: SZCZĘŚLIWYM.

(Spektakl można obejrzeć 29.12.2018 w Kościele Św. Jana w Gdańsku w ramach Dnia Teatrów Festiwalu Metropolia Jest Okey​)

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.