Czy byłbyś tak miły, żeby pomóc mi zawiązać szalik przed wyjściem? Bo zamarzły mi palce, a na dworze jeszcze zimniej niż w Twoim domu. Leżę już długo w kurtce i butach, gotowa do drogi. Tylko naprawdę nie mogę wciąż wstać. Bo tak ciężko podnosi się ciało, gdy ma się przebite serce. (…)Czy mógłbyś jeszcze, proszę, podać mi szklankę wody? Może gdy przepłuczę gardło pełne smutnych słów, będzie mi łatwiej złapać oddech.
Jeśli możesz, nie patrz mi już w oczy. Nie chcę widzieć zmęczenia moją osobą, która nie umie wstać z łóżka. Bo to jest obciążenie, które waży tyle, że nie będę w stanie go nigdy unieść. Wezmę ze sobą tylko nasze obrazy. Zamknęłam je już w mojej małej walizce, której nigdy nie wypuściłam z ręki. Bo wiedziałam, że nie pozwolisz mi się wypakować na Twoich półkach. Nie zostawię po sobie nic. Sprzątnęłam skrzętnie wszystkie okruchy, które spadły mi z buzi, gdy mnie czasem nimi karmiłeś. Zakryłam wszelkie ślady krwi, i wytarłam kałuże łez w łazience, i na piętrze. Tam gdzie kryłam się przed Tobą, gdy nie umiałam zatamować strachu przed odrzuceniem wypływającego dwiema stróżkami po twarzy. Nikt nie zwróci uwagi, że prawie nie żyję, bo umiem naprawdę dobrze maskować rany. Więc nie musisz się martwić, że zostawię po sobie wspomnienia i zapytania. Wszystkie gniotę w moich kieszeniach, i na pewno z nich nie wypadną.
Kiedy wyjdę, proszę nie wołaj już mojego imienia. Nie sprawdzaj, czy daję radę iść. Bo boję się, że upadnę za blisko Twojego domu na dźwięk Twojego głosu. A nie chcę, żebyś się o mnie potknął, gdy wyjdziesz na spacer z psem. Żebyś nie zobaczył, jak wiję się w bólu z tęsknoty za Twoim zapachem. Bo tego nie umiałbyś znieść. I nie chcę cię przecież złościć.
Jeśli ktoś się kiedyś spyta o mnie, możesz jak zawsze powiedzieć, że „to nikt ważny”. Tylko „niefortunny przypadek”. „Że ta pani pomyliła adres, i się zagadała”.
Zbieram siły w moich zimnych nogach, żeby pójść jak najdalej. Tak, żeby zakryły mnie chmury, i żebym rozmyła się w pejzażu, na który codziennie patrzysz ze swojego balkonu. Może kiedyś patrząc w słońce, gdzieś dostrzeżesz mój cień. Wtedy się nie przejmuj, ciesz się dalej swoimi promieniami. Ja już zgasłam. I umiem żyć w temperaturze zero stopni. A nawet niższej. Nigdy nie wierzyłeś, że jestem bardzo wytrzymała. A jednak…
Wszystkie moje niewypowiedziane słowa zakopałam bardzo głęboko w twoim ogródku. Jeśli kiedyś odkopie je Twój pies, daj mu je zjeść. On zawsze mnie rozumiał, i chyba chciałby znać prawdę, dlaczego już go nie głaszczę. Tak smutno na mnie patrzył, gdy opatrywałam moje żebra. Pomagał mi zawiązywać bandaże okrążając nimi moje ciało. I lizał mi twarz torami łez, pomagając zmyć ślady mojej bezsilności. Tak dawno nikt inny nie dotykał mojej twarzy. Ani mojego ciała.
Gdybyś tylko wybrał kraj, do którego mam pójść, byłoby mi łatwiej nie utknąć we własnych myślach, o które mogę się przewrócić, i na długo w nich zakopać. Ukierunkowałabym je tam, gdzie mi każesz. Bo ty wiesz przecież lepiej, gdzie powinnam być, i co robić. Ja się tylko mylę. I tylko błądzę…
I gdybyś mógł mi jeszcze wskazać, jak zapomnieć, gdzie mieszkasz i jak masz na imię. I jak przestać wyobrażać sobie, z kim teraz jesteś. I jak ona wygląda. Byłoby mi dużo łatwiej.
Czy podpowiesz mi też może, jak zbudować własny dom? Czy z patyków i trzciny da się postawić coś niedużego, w czym zmieszczę się z moją małą walizką, z której wystaje smutek? Który muszę wreszcie gdzieś wypuścić., żeby się wybiegał. I czy z liści da się zrobić szczelny dach? Bo już wystarczy, że pod moimi nogami będzie płynął zimny potok łez? Za dużo wody nie jest dobre na stawy.
Wiesz może jak długo można żyć bez serca? I jak daleko da się bez niego dojść?
Jak daleko od Twojego serca, moje całkiem stanie…?
Photo by ashok acharya on Unsplash