Nic nie mija. Wszystko stoi w miejscu, i nawet jeśli się zmienia, to wyrasta na tym, co było, albo na wieczność zostaje pod spodem. Czasem udaje się temu, co głęboko, wydostać na słońce. I ożyć.
Znów myślałam, że może zostanę chwil kilka na powierzchni moich marzeń, kiedy wyciągnęłam się za włosy spod ciężkiej ziemi. Ale pokryła mnie znów zimna ciemność ciszy. (…)
Palę papierosa kryjąc się sama przed sobą na balkonie, i rozmyślam, jak to się stało, że znalazłam się znów w twoim mieszkaniu. I w twoim łóżku. A potem znów zginąłeś w gęstej od złych myśli dali.
Czy nie spodobała ci się moja uległość? Czy rozczarował mój brak umiejętności utrzymania dłoni na przykładnie złożonych kolanach? Czy zdegustował mój klęk podparty o twoje uda, który wykonałam z pamięci? Bo ciało pamięta, i lubi odtwarzać znajome układy.
Wciągam dym, który pragnę wypuścić wraz ze wstydem z moich płuc. Ale nie mogę. Zalega mi gdzieś głęboko pod sercem i kuje.
A gdybyś tak mógł znów stanąć przede mną, i gdybym mogła znów zniżyć się do poziomu twojego przyrodzenia – czy otworzyłabym tym razem oczy, by upewnić się, czy jesteś prawdziwy? Czy znów objęłabym cię ustami bez myślenia…, bez patrzenia…, bez godności…? Czy bałabym się, że nie doznam tego wszystkiego, gdybym zobaczyła, że wcale nie jesteś tak idealny jak pod moimi powiekami?
Czy twój smak miałby inny kształt? A twój zapach – miałby inny kolor?
Czy twój obraz zmieniłby strukturę? I zamieniłby się w powietrze…?