Nigdy nie wiem, gdy wchodzę do Ciebie, czy mam zdjąć tylko kurtkę, czy od razu też spodnie. Nie chcę tracić Twojego czasu na to, czego nie chcesz. A Ty czasem wolisz mnie w ubraniach, a kiedy indziej bez. Ale nigdy nie masz prawie wcale czasu na mnie ani nagą, ani ubraną. Upewniam się po Twoim wzroku, czy błądzi po moim ciele szukając do niego dostępu, czy unika swojego zagubienia i woli bym nie wychylała się spod powierzchni bawełny, w jaką jestem owinięta po szyję, jak bandażem, który opatruje moje rany. (…)
Pragnę byś złapał mnie znów za szyję, tak jak zawsze to robiłeś, gdy twoje usta lądowały na mnie jak na miękkim lądowisku. Chociaż boję się, że omdleję, jeśli mnie po chwili puścisz. Bo najgorzej działa na człowieka utracona nadzieja, nagły chwyt i odepchnięcie. Nagły przypływ i jeszcze szybszy odpływ. Nagłe „tak”, i jeszcze prędsze „jednak nie”.
Moje ciało tak bardzo tęskni za dotykiem, że czekając na niego ocieram się codziennie o papier ścierny. Drapię się nim aż do krwi po śladach twoich rąk, które wyrzeźbiły namiętne kształty, którym nie pozwolę nigdy zniknąć, bo wraz z nimi sama przestałabym istnieć. Składam się przecież jedynie z dawnych cieni i szeptów, oraz niewypowiedzianych słów, i tych wszystkich wyznań, których nie chciałeś słyszeć. Oraz z tych odcisków na moich udach, ramionach i twarzy. O które gdy ktoś mnie spyta, skąd te rany, nieśmiało spuszczam wzrok, bo przecież nie chciałeś mnie skrzywdzić, to przecież ja sama „za dużo chciałam”.
Grasz zawsze na mnie jak na saksofonie. Nie umiem się przyzwyczaić do utraty mojego dźwięku. A nie pozwolę nikomu dotykać się ustami. Pewne rzeczy rozpoznają właściciela, i nie pozwalają innym w siebie dąć. I ja tą rzeczą wiecznie pozostanę. Aż do wyczerpania wszystkich upragnionych melodii, które wiecznie będę odtwarzać w swojej głowie w czasie ciszy. Ocierając się o papier ścierny. Żeby było ci łatwiej rozpoznać swoje ślady na moim ciele. Byś przejechał po nich choćby palcem.
Photo by Sinitta Leunen on Unsplash