Kiedy jest ci wszystko jedno jedno, chociaż wcale nie jest…

Kiedy wiesz, że znaczysz dużo mniej niż kiedyś. Lub nigdy niczego nie znaczyłaś. Kiedy Twoje marzenia leżą niespełnione. Lub spełnione nie dają ci radości. I w ogóle już nic ci jej nie daje. I rozczarowuje wszystko: praca, dom, macierzyństwo, rodzina, przyjaciele, bo wszystko jest takie trudne, by w tym tkwić. Kiedy w ogóle rozczarowuje ciebie życie (…)

I wspominasz z roztkliwieniem, jak cieszyłaś się na pierwszy śnieg w roku, tak samo jak i na pierwsze dni wiosny. I chcesz znów taka być!!! Taka radosna, spontaniczna, optymistyczna. Bardzo chcesz!!!! Ale naprawdę… nie masz sił. Nie widzisz sensu w kończeniu studiów, lub chodzeniu do pracy. Każdy dzień jest tak samo powtarzalny. Mylisz już miesiące i dni tygodnia. Zapominasz o tym, co ważne. O terminach, o spotkaniach, o wizytach lekarskich, o płaceniu rachunków. Masz coraz mniej do myślenia, bo odcinasz się od wszystkiego, a czujesz jakbyś miała właśnie coraz więcej. Szczyt twoich możliwości, to leżeć w łóżku i sprawdzać fejsa.

Rozkojarzenie towarzyszy ci już wszędzie. Już nie obejrzysz nigdy uważnie całego filmu, nawet jeśli pragnęłaś go obejrzeć. Ani nie przeczytasz książki od deski do deski, zostawisz fragmenty lub czytając ją będziesz błądzić myślami gdzie indziej. Bo ciągle żyjesz w strachu. Że o czymś ważnym zaraz zapomnisz. I w poczuciu beznadziei: że przecież tracisz czas, jeśli robisz coś fajnego dla siebie. Tak jakby to nie było ważne: zadbać o siebie i swój humor. I czujesz presję, słyszysz głosy w swojej głowie: „Skończ najlepsze studia”, „Idź do dobrej pracy”, „Pracuj więcej, dłużej, mocniej!”, „Nie bierz zwolnienia lekarskiego, gdy się źle czujesz”, „Szukaj najlepszej partii na męża. Żeby można się było pochwalić, pokazać, zdobyć uznanie”, „Nie bądź nikim! Nie rób byle czego!”, „Rozwijaj swoje hobby. Nie jedno, tylko jak najwięcej! Żeby pokazać jak bardzo jesteś ciekawym człowiekiem!”, „Wakacje spędzaj w najbardziej szpanerskich miejscach”. Te głosy można mnożyć. I my wszyscy je znamy. Wszyscy je nosimy w głowie. Wszystkie odnoszą się do kreacji osoby, a nie do życia w zgodzie z naszymi uczuciami. I zazwyczaj, jak chcemy się od tych wymogów uwolnić, to na własne życzenie jesteśmy wykluczani z różnych kręgów: pracowych, koleżeńskich, a nawet rodzinnych. I rozumiemy powoli, że dla innych stajemy się nikim, chociaż mamy wrażenie, że właśnie odnajdujemy siebie. Że jak spowalniamy, to doceniamy małe rzeczy, „małych ludzi”, którzy wcale nie muszą być wykształceni, żeby być wartościowymi, albo słabe wakacje na beznadziejnej według opinii ludzi wsi, albo wymarzony dla nas dom na wsi, a nie zajebisty apartament w centrum miasta, z daleka od świata, z daleka od cywilizacji, utrudniając sobie kreację swojej zajebistości. Gdy wolimy żyć w zgodzie ze sobą czasem też rzucamy studia lub pracę, jeśli okazały się nietrafione, i pragniemy podjąć takie studia i taką pracę, o jakich marzymy, chociaż nie koniecznie przyniosłyby nam sławę i pieniądze. I w ogóle boimy się porywać za marzeniami, które dla innych wydają się śmieszne. Bo ciągle myślimy o sobie jak o własnej kreacji, a nie jak o istocie po prostu czującej. Która czuje czego pragnie, a jak te uczucia depczą inni, czujemy się sami zdeptani.

I kiedy nagle tych sił starcza ci już tylko na to, żeby się budzić, i wstać zrobić sobie kawę. Tak jakby to zostało ci z życia. Ta kawa. I włączyć telewizor, radio, komputer, żeby mieć jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, z ludźmi. Kiedy nie umiesz się na niczym dobrze skupić, bo jesteś tak bardzo zajęta swoimi myślami: zagubionymi, poplątanymi, zniszczonymi, obrzyganymi i zaplutymi przez drwiący śmiech innych, tych twardych, tych, którzy dają radę żyć na topie.

Kiedy boli cię całe ciało, chociaż według lekarzy nic takiego ci nie dolega. I kolejny raz czujesz się upokorzona, bo przecież byłaś pewna, że ten ból to choroba. Brzucha/stawów/głowy. Kiedy już nie masz sił się śmiać z tej hipochondrii, i popadasz w totalną apatię. Kiedy tych sił starcza ci na coraz mniej. Tak jakby ciało uwierało twoją duszę, choć jest wręcz odwrotnie.

I kiedy wstydzisz się innym przyznać, że coś nie gra. Że coś bardzo nie gra… I masz wrażenie, że i tak nikt ciebie nie zrozumie; każdy albo wyśmieje, albo spłaszczy twoje problemy. I kiedy czujesz, że jesteś tak strasznie zajęta, chociaż wygląda, że nic nie masz na głowie. Kiedy wszystko cię przerasta, przestajesz kontrolować swoje obowiązki, i swoje życie. Kiedy na dodatek masz dzieci, i jest ci tak okrutnie smutno, że one patrzą na twój smutek. A jak się zmusisz, żeby im zapewnić fajne chwile, to potem długo wracasz do siebie, do stanu spokoju, którego z jednej strony tak bardzo ci brakuje, a z drugiej tak bardzo się boisz… Bo jak masz spokój, to czujesz jak wszystko czym się otaczasz cię przytłacza, wtedy gdy jego nie masz, bo się tym wszystkim zajmujesz. Bijesz się z myślami, co mogłaś zrobić lepiej, i czemu ani Ty, ani Twoje dzieci nie jesteście idealni. A wszyscy wokół są tacy poukładani i perfekcyjni. A poza tym piękni. A ty nie masz sił ani się zdrowo odżywiać, ani dobrze gotować, ani zadbać o siebie. Nie masz już czasu wyjść na siłownię lub pobiegać, a twój spacer ogranicza się do sklepu spożywczego. I nie masz po co malować szminką uśmiechu na swojej twarzy, bo nikt na ten śmiech nie czeka.

Kiedy wspominasz jak walczyłaś o siebie, a dziś nie chcesz już patrzeć w lustro, nie chcesz widzieć swoich zmarszczek, siwych włosów, zwiędłego ciała. Kiedy wspominasz jak chciało ci się ciągle śmiać i planować każdy dzień. A teraz nie chcesz żadnych planów, one cię przytłaczają. I nie masz już powodów do śmiechu.

To wtedy zaczynasz płakać. I dochodzi do ciebie, że tak właśnie wygląda DEPRESJA. Że to nie jest żaden piękny i romantyczny stan. I że nie masz ochoty, żeby ktokolwiek się ani tobą opiekował, ani nad tobą litował. Bo nie chcesz, by ktokolwiek cię w tym stanie znał. Bo nie masz sił tworzyć żadnych pozorów bycia KIMŚ. A nie chcesz tego, by się wydało, że jesteś NIKIM. I nie wiesz już sama czego chcesz, a boisz się przyznać, że NICZEGO.

I to jest moment, w którym musisz uznać, że potrzebujesz pomocy. Potrzebujesz terapii, potrzebujesz może też leków. I nie ma się czego wstydzić. Ludzie to nie te pozory, które tworzą. Ludzie skrywają się pod tymi pozorami. I każdy jest pod nimi słaby i wrażliwy, tylko niektórzy umieją lepiej udawać, i lepiej zapominają o swoich słabościach. Ale każdy może się znaleźć w takim samym stanie jak Ty. I Ty też wtedy byś powiedziała takiej osobie jak Ty: POSTARAJ SIĘ WSTAĆ. Bo mimo, że wygląda, że jest Ci wszystko jedno, to jednak nie jest… NIE MOŻE BYĆ! Masz dla KOGO ŻYĆ! Nie tylko dla innych! Ale przede wszystkim DLA SIEBIE!

Photo by Gregory Pappas on Unsplash

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.