Ze względu na coraz bardziej zauważalną utratę linii papilarnych, zastanawiam się w jakim stopniu wpływa na to mydło, a na ile moje obcieranie dłoni o krawędzie rzeczy. Rozmyty mój obraz w wyniku coraz mniejszej atrakcyjności, sprawia mi już tylko tępy ból, do którego przyzwyczaiłam się na tyle, że nie zwracam na niego uwagi. (…)
Tylko czasem dostaję ataku paniki, gdy dociera do mnie, że z tego bólu nigdy już nie wyjdę, a obraz mój nigdy nie będzie dla nikogo wyraźny, bo ludzie patrzą przeze mnie, a nie na mnie. Jestem zbyt przezroczysta bym skupiała czyjś wzrok.
***
Czy jej wygląd zamienił Cię w brak słów? Czy natchnienie pisarza drzemiące w każdej otwartej na opis uczucia duszy odebrało ci mowę, wykazując, że jednak istnieją istoty, o których nie da się mówić, i żadne słowa nie oddadzą jej istoty? Powiedz więc, proszę, czy ona jest boska? Że aż ciężko ci to wysłowić? Pozostawię Cię bez konieczności odpowiedzi, i sama komentować też nie będę, bo na retoryczne pytania pozostaje jedynie wielodługość ciszy w odpowiedzi.
***
Zamknę się jak ostryga w cierpieniu niedoścignionego przeze mnie piękna, którego nigdy nie miałam sposobności nosić dumnie na piersi. Jakie to musi być cudowne uczucie móc zamykać usta innym wokół siebie swoją aurą! Nie zaznałam nigdy przyjemności dotyku czyjegoś wzroku błądzącego po moim ciele, szukającego ukłucia boskości. Tym większe jest me cierpienie niedotykanej przez nikogo próżności. Która kwitłaby przy wzmożonej uwadze innych, a tak zanika w swojej niedostrzeżoności, wpływając na zanik linii papilarnych, i wzrost nic nie znaczących, bo niezauważalnych dla innych zmarszczek, które ocieram o krawędzie kolejnych rzeczy, i krawędzie kolejnych osób, z których twardością i ostrością powierzchni codziennie się stykam. I codziennie mijam z gasnącą coraz bardziej nadzieją, że w końcu będę mogła spotkać coś w kimś co sprawi, że odzyskam swoje skrywane w obawie przed jeszcze większym bólem, rysy, coraz bardziej ulegające rozkładowi w swojej skrytości. Łapię resztkami sił powietrze dłońmi, wdycham je zachłannie powodując lepszy przepływ krwi w nieużywanych do miłości żył. Serce kocha kochać. Bez miłości serce w końcu staje, a żyły zaplątują się na nim w samobójczym geście bezwładności, bezsiły, beznamiętności. A dłonie umierają, gdy nie mają kogo głaskać, i gdy nie mają dla kogo tańczyć. One są stworzone do podrywania się od zachwytu wschodem słońca. Moje dłonie nie zasłużyły na mrok. Nic przecież złego nie zrobiły. Nie chciały nic więcej poza powodem do ruszania palcami.