Wyznanie WARIATKI

Kilka lat temu, niedługo po moim rozwodzie, kiedy zostałam ze swoją gromadką dzieci sama, nie dawałam rady połączyć pracy z ich opieką (biedaki spędzały po 10 godzin w przedszkolu i szkole, bo czekały na mnie aż wrócę z pracy). Nie miałam czasu na myślenie, co robić, i wtedy się rozsypałam.  Nagle rozwaliły mnie bóle mięśni i stawów. Trafiłam do szpitala reumatologicznego. (…)

Stwierdzono, że moje dolegliwości to nie RZS, ani borelioza, tylko bóle somatyczne i że cierpię na fibromialgię. Zrobiono mi tam testy psychologiczne potwierdzające depresję, psycholog wyjaśnił mi, że pewnie podczas rozwodu przeżyłam dużo napięć, i z powodu działania kortyzolu, mój mózg już nie umie produkować serotoniny na odpowiednim poziomie. Skierowano mnie do psychiatry, który miałby mi przepisać leki na uśmierzenie bólu. Nie miałam jednak wtedy sił na wiarę w tabletki na radość życiową. I zamiast od razu się do niego udać, uznałam, że dam jakoś radę, mimo że mój ex, który lubił mi wmawiać, że jestem jebnięta, ma po części rację, i wolałam się pogodzić z tym faktem, niż go skonfrontować u lekarza.

Nie umiem dać sobie rady z moimi emocjami. Rozwalają mnie na strzępy. Jestem zmiażdżona przez każde złe słowo, przez każdą krytykę. Staram się jak mogę unikać ludzi, więc jak już się konfrontuję, to w taki sposób, żeby jakby co szybko zrobić unik. A jednak gdzieś między unikami, trafiają mnie niektóre słowa to w serce, to w brzuch, to w mięśnie nóg, i padam od nich jakbym byłaranna od prawdziwej strzały.

I znów ganiałam do pracy, aż jedno z moich dzieci – żeby było trudniej, autystyczne, akurat zachorowało. Że jest mało posłuszne (właściwie wcale, bo o wszystko z nim toczę walkę, nawet o mycie zębów, czy o pójście spać), i wtedy było ośmioletnie, wiedziałam, że muszę być przy nim, żeby doszedł do siebie, żeby brał nie tylko leki, ale jadł i pił, bo on z tych, co zapominają nawet o takich przyziemnych sprawach. Kiedy poszłam z nim do lekarza, a on uciekał stamtąd, bo cierpliwość jego jest na poziomie zerowym, rozłożyłam ręce i płakałam, pediatra mi doradził, żebym skorzystała ze zwolnienia lekarskiego nie na syna, a na siebie, i to od psychiatry. „Przecież ma Pani depresję. Musi Pani o siebie zadbać, żeby mieć siły na dbanie o dzieci”. Pomyślałam: „Boże, moje jebnięcie wszyscy już widzą. No to chuj, pójdę tam wreszcie i po coś na te moje bóle, i po zwolnienie. Czas uznać, że jestem wariatką. Zupełnie jak mawia mój ex.”

Do psychiatry weszłam rozwalona. Płakałam już w drzwiach żebrając o przyjęcie mnie pomiędzy pacjentami. „Bo potrzebuję zwolnienia do pracy”. Nie chciałam być naciągaczką, nie chciałam też po tych moich trzech ciążach być taką mamą, która co i rusz trafia na zwolnienia. Ale byłam zdesperowana i bez wyjścia. Kiedy wróciłam do niego po kolejne leki narzekając, że jestem po nich śpiąca, i mam zwolniony refleks, lekarka dopytała, czy może chcę zrobić diagnozę zaburzenia osobowości? Czy chcę? Chcę, skoro to może pomóc dobrać mi leki, no przecież. Choćby wyszło, że jestem tak psychiczna, że heja, proszę, zwiążcie mnie nawet, ale pomóżcie mi żyć. Pragnę tylko przestać czuć ból.

Ileś godzin spędzonych w gabinecie psychologicznym na testach, by się dowiedzieć, że jestem pospolita jak dużo osób, które wpadają w toksyczne relacje. Osobowość zależna przepełniona lękiem. Kobieta – funkcja. Ta, która nie wie co czuje, co myśli, dopóki ktoś jej tego nie powie. Ta, która robi, co inni jej sugeruję. Ta która czuje, że nic nie znaczy, o ile jej ktoś tego nie powie. Podatna na wpływy, kochająca za bardzo, bez własnych granic, dająca się popychać, spychać na dno, ciągnąć w górę, a wszystko co robię zależy od osoby, od której się uzależnię. Zależna emocjonalnie, często też finansowo, bo oddaje swoje życie w czyjeś ręce, także finanse. A czasem w ręce wielu osób. Tych którzy lubią rządzić, sterować, manipulować. Mimo że ciągle szukająca lepszych rąk, ciągle przechwytywana przez szpony twardzieli.

Teraz unikam tym bardziej osób, które mogłyby mieć na mnie wpływ. Staram się wsłuchać w samą siebie, ale to cholernie trudne. Bo ja nie umiem odpowiedzieć na pytanie co czuję, czy mam czas, albo czy mam na coś ochotę, nie biorąc pod uwagę innych – tych, z którymi żyję, lub z którymi mam się spotkać.  Nie umiem odpowiedzieć, w ilu procentach chcę z kimś mieć kontakt, bo odpowiadając na to pytanie, nie myślę o swoich odczuciach, bo jestem od nich oderwana. Myślę tylko o tym, co inne osoby by chciały ode mnie, jak zadowolić innych. Chcę tego, co inni chcą, bo tak bardzo oddaliłam się od własnych potrzeb, odbierając im rangę ważności.

Niedawno przeczytałam wpis koleżanki o jej terapii w oddziale dziennym psychiatrycznym, w którym otwarcie przyznawała, jak bardzo jej pomogła. Mało kto do tego się przyznaje, a to może pomóc tym, którzy się boją takich miejsc. Dzięki temu coming outowi postanowiłam, że i ja opowiem, jak i ja sama byłam skierowana do takiego oddziału. Koniec końców nie zdecydowałam się na odbycie tej terapii, bo uznałam, że nie wyrobię się czasowo, i na razie trzymam się tylko godziny tygodniowo z psychoterapeutą, żeby nie zadręczać przyjaciółek swoimi problemami – do tego zawsze przydaje się obiektywne oko specjalisty. Gdy psychiatra zaproponowała mi „Oddział Dzienny”, poczułam się prawie jakbym już była w związanym kitlu z oczami świadczącymi o naćpaniu lekami psychotropowymi. Spanikowałam: trzy miesiące po 5 godzin dziennie? Przecież to strata czasu, co ja tam będę robić?

Ale tak właściwie jak ja spędzam teraz dni? Na odliczaniu godzin od rana do nocy, gdy wreszcie mogę pójść spać. Po sturlaniu się z łóżka, gdy podam dzieciakom śniadanie i wyprawię je do szkoły, cokolwiek nie robię, staram się rozbić ból na różne sposoby. Próbowałam też różnych leków i od psychiatry, i od neurologa, i od lekarki z poradni bólu. Czasem chadzam na akupunkturę i rehabilitację. Tak bardzo chcę znów cieszyć się dniem, a nie nocą! Muszę chcieć się budzić, a nie zasypiać! I nie chcę już czuć bólu! Nie chcę żyć na odliczaniu ile mi zostało minut do zaśnięcia, by zapomnieć, że bolę, ale tworzeniu wspaniałych chwil wartych wspominania.

Chcę też przestać czuć pustkę bez innych ludzi, którzy gdy przestają ją wypełniać, pozostawiają we mnie wgłębienia jak fale, przychodzą i odchodzą, a mnie rozszarpuje wiatr i tęsknota. Ciągle czuję samotność – – tak samo wśród, jak i bez ludzi. W tym morzu pustki tonę. Chcę być pełna wrażeń, pełna uczuć, pełna emocji, ale nie tylko lęku, i braku zadowolenia z samej siebie. Ciągłej gonitwy do zaspokojenia tej pustki, którą wypełnić mogę tylko ja. Ale tylko naprawiona ja, a nie na moich łamiących się od bólu nogach, które mi podpowiadają: usiądź kobieto, odpocznij, zacznij oddychać tak by dotlenić organizm, a nie ciągle na bezdechu gdzieś gnam, tak jakbym chciała uciec od samej ciebie. Nikt za mnie nie przeżyje mojego życia. To takie trudne dla osoby z moimi zależnościami. Z moim braniem do siebie każdego rzuconego na wiatr zdania. Już i tak jest ze mną lepiej niż kiedyś.

Teraz gdy usłyszę, że jestem walnięta, przytaknę, nie zaboli mnie to nawet. Bo jeśli nie panuję nad emocjami, i nie umiem panować nad tym, czego nie umiem znieść, nad poniżeniem, pogardą, wywyższaniem się, to znaczy przynajmniej że nie jestem psychopatką. Bo tylko psychopaci, i tylko osoby z narcystycznym zanurzeniem osobowości  nie przejmują się innymi, i czują się od innych lepsi – i tylko tacy nie krzywdzą samych siebie, oni jedynie niszczą innych.

Wolę być uczuciową wariatką niż bezuczuciową psychopatką. Może i kogoś innego to pocieszy. Dziś zapisanie się na oddział dzienny psychiatryczny nie potraktowałabym jako czas stracony, a jako zainwestowany. Byłaby to inwestycja w siebie, w moją własną zmianę. Bo może cały czas poddaję się deprawującym mnie sugestiom, ale może znalazłabym jakieś potwierdzenie swojej wartości w innych, którzy podobnie jak ja mają problem w odnajdowaniu się w rzeczywistości. Są podobnie jak ja zagubieni i obolali. Fizycznie i psychicznie. I jest nas więcej! I nie ma co się tego wstydzić. To nawet powód do dumy, że mamy jeszcze uczucia. Bo ludzie są uczeni od dziecka „nie przeżywania”, poddawania się wartościom kapitalistycznym. Posłuszeństwa, chorej wręcz pracowitości, nie przejmowania się płaczącymi dziećmi w żłobku, żeby tylko nie przegapić kariery. Cieszę się, że nie przegapiam moich dzieci, wolę przegapić nawet cały pozostały świat. Bo to dzieci są moim światem. Tylko chcę się z nimi w tym świecie cieszyć każdym krokiem, a nie potykać się ciągle z bólu, i dawać się popychać innym.

Coraz mniej jest ludzi w ludziach. Fajnie, że jest nas więcej u psychiatrów, psychologów. Bo to tam przyznajemy się do bycia CZŁOWIEKIEM, nie udajemy tam NADLUDZI. I to tam się powinno udawać po pomoc, a nie do baru z piwem, albo do klubu, żeby zachlać i zapomnieć, że się ma jakieś smutki, albo uciekać w pracę, czy inne uzależnienia.

Boję się ludzi, którzy nie mają „psychicznych problemów” – takich którzy po prostu niczego nie czują. Boję się takich Putinów, i innych osób bez mimiki twarzy, bez ekspresji, bez własnego wyrazu twarzy i bez łez.  Bo boję się, co oni kryją pod tą swoją maską.

Wolę być emocjonalną wariatką niż wyzbytą empatii zmorą. I niech tak zostanie.

Na zawsze Wariatka,

Glory Hole

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.